poniedziałek, 26 stycznia 2015

pamięć

Nie bez pewnego wzruszenia, odkrywam swoje stare pamiętniki.
Masa wspomnień wydobytych z zakurzonego kartonu. Każdy zapisek to rasowy wyciskacz łez. Widzę, że zapisywałem każde ze swoich najintymniejszych i najgłębszych przeżyć. Z zapałem notowałem również ważne wydarzenia epoki, którym przyglądałem się z ukrycia.

27 stycznia 2009:
"W sklepie za przystankiem kg marchewki 1.50 zł."

Albo 12 Luty 2010:
"Czosnek 90 gr. za sztukę".

Tutaj jest już trochę dramatycznie, marzec (nie wymieniono dnia) 2012 :
(niemal nieczytelne pismo)
"Nawaliło mi ogrzewanie".

A to już naprawdę poruszające - 10-11 Kwiecień 2012:
"Śniło mi się, że mam ubezpieczenie".

Ach, stare dobre czasy!
Choć z drugiej strony nic się nie zmieniło.

środa, 21 stycznia 2015

paniczne radio


Na skutek codziennego roztargnienia, spacerując po mieszkaniu, zmierzając od nieokreślonego punktu A do nieznanego punktu B, włączyłem wczoraj o pełnej godzinie radio, serwis informacyjny. Był to błąd.
Natychmiast zostałem zaatakowany tradycyjnym zestawem apokaliptycznych wieści ze świata.

O godzinie dziewiątej rano na Krakowskim Przedmieściu pan w meloniku, wychodząc z autobusu miejskiego, wpadł na panią w kapeluszu słomkowym, przeprosili się i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia; co najmniej do godziny dwunastej wyznawali sobie miłość, rzucali kwiatami w niebo oraz rozentuzjazmowanych przechodniów, ciągle tańcząc i recytując wiersze Pabla Nerudy.

O godzinie jedenastej w poznańskim Parku Wilsona kilkuletni chłopiec zaobserwował przepoczwarzającą się larwę; pierwszy raz w życiu ujrzał rodzącego się motyla, dzięki czemu przestał bać się śmierci.

O godzinie czternastej sześćdziesięcioletnia mieszkanka Torunia zapadła w poobiednią drzemkę. Przyśnił się jej syn zmarły w wypadku samochodowym; syn zapewnił, że u niego wszystko gra i że "mama nie powinna się już więcej martwić"; mieszkanka Torunia obudziła się ok. godz. piętnastej z uczuciem nieskończonej ulgi i szczęścia; zapatrzyła sobie herbatę i zjadła herbatnika.

O godzinie szesnastej w Puszczy Białowieskiej medytujący od dwudziestu lat jogin-amator, pochodzenia ukraińskiego, dostąpił oświecenia, któremu towarzyszyła epifaniczna wizja Tronu Boga.

Dziś pogoda w całym kraju olśniewająca...


Wycieńczony i przerażony szaleństwem tego świata, resztkami sił doczłapałem się do ściany i wyłączyłem radio, po czym zemdlałem. To mój definitywny koniec z serwisami informacyjnymi.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

trudne początki

Drodzy Czytelnicy, 
piszę do Was bezpośrednio z Anus Mundi

Nie wiem, kim jesteście.
To prawdopodobne, że jesteście przyszłym pokoleniem historyków specjalizujących się w upadku cywilizacji łacińskiej. Albo studentami, doktorantami psychologii zbierającymi dokumentacje do prac dyplomowych poświęconych zdegenerowanym formom narcyzmu; nic tutaj nie jest wykluczone.

Jeśli chodzi o mnie samego, to te wpisy są czymś w rodzaju listów, które wkładam w opróżnione flakoniki perfum tak, aby następnie wrzucić je do muszli klozetowej; trzeba wiedzieć, że śmieję się do rozpuku za każdym razem, gdy spuszczam wodę. 

Nie ukrywam, że piszę w stanie pewnego podekscytowania i pobudzenia intelektualnego. Powodem fakt następujący: wyszedłem z domu po raz pierwszy od tygodnia. 
Trwało to może dwadzieścia minut, ale zobaczyłem, co było do zobaczenia. 

Widziałem ludzi śmiejących się i płaczących, idących prosto i kulejących, młodzież i starców, paru drobnomieszczan i jednego schizofrenika, widziałem kuśtykające budynki, plujące w siebie tynkiem, słońce w wyśmienitym humorze, psie odchody, atakujące mnie od dołu, i ptasie, szturmujące od góry, widziałem supermarket funkcjonujący jako tawerna dla licealistów: nawet gdybym sam chciał usiąść na tamtejszym parapecie, by napić się białego bordeaux, nie byłoby miejsca. Wreszcie była również na ulicy mała małolata, która zdawała się dostrzec we mnie jakieś widmo bądź miała rentgena w oczach i dostrzegła, że nie mam kości, co na jedno wychodzi i w równym stopniu wywołuje zdumienie; nic nie jest wykluczone. 
Krótko mówiąc, widziałem wszystko to, co można odnaleźć w tzw. prozie psychologicznej.
Słyszę teraz, jak w umyśle rośnie pytanie: czy nie lepiej jednak czytać w łóżku, niż gdziekolwiek wychodzić? Aż puchnie cała głowa.