Na skutek codziennego roztargnienia, spacerując po mieszkaniu, zmierzając od nieokreślonego punktu A do nieznanego punktu B, włączyłem wczoraj o pełnej godzinie radio, serwis informacyjny. Był to błąd.
Natychmiast zostałem zaatakowany tradycyjnym zestawem apokaliptycznych wieści ze świata.
O godzinie dziewiątej rano na Krakowskim Przedmieściu pan w meloniku, wychodząc z autobusu miejskiego, wpadł na panią w kapeluszu słomkowym, przeprosili się i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia; co najmniej do godziny dwunastej wyznawali sobie miłość, rzucali kwiatami w niebo oraz rozentuzjazmowanych przechodniów, ciągle tańcząc i recytując wiersze Pabla Nerudy.
O godzinie jedenastej w poznańskim Parku Wilsona kilkuletni chłopiec zaobserwował przepoczwarzającą się larwę; pierwszy raz w życiu ujrzał rodzącego się motyla, dzięki czemu przestał bać się śmierci.
O godzinie czternastej sześćdziesięcioletnia mieszkanka Torunia zapadła w poobiednią drzemkę. Przyśnił się jej syn zmarły w wypadku samochodowym; syn zapewnił, że u niego wszystko gra i że "mama nie powinna się już więcej martwić"; mieszkanka Torunia obudziła się ok. godz. piętnastej z uczuciem nieskończonej ulgi i szczęścia; zapatrzyła sobie herbatę i zjadła herbatnika.
O godzinie szesnastej w Puszczy Białowieskiej medytujący od dwudziestu lat jogin-amator, pochodzenia ukraińskiego, dostąpił oświecenia, któremu towarzyszyła epifaniczna wizja Tronu Boga.
Dziś pogoda w całym kraju olśniewająca...
Wycieńczony i przerażony szaleństwem tego świata, resztkami sił doczłapałem się do ściany i wyłączyłem radio, po czym zemdlałem. To mój definitywny koniec z serwisami informacyjnymi.