środa, 9 grudnia 2015

"O pochodzeniu łajdaków"

Dziś ukazała się moja książka. Rekomenduję całym sobą.

Tak o niej napisało jury konkursu (organizowanego przez Instytut Książki i Fundację Tygodnika Powszechnego), w którym otrzymała nagrodę specjalną:

"Niezwykła wyobraźnia literacka Wiśniewskiego oddaje hołd Calvino, Borgesowi czy twórcom z grupy OuLiPo. Pozornie zwykła i oswojona rzeczywistość ma swoją absurdalną, groteskową, czasem przerażającą podszewkę. Jego proza to odświeżający powiew niekonwencjonalności."

Więcej informacji: tutaj.


środa, 2 września 2015

dobroć

Coraz trudniej mi sprzedać piwo w pociągu.
Kiedyś miałem z tego kupę szmalu. A teraz? Nawet jeśli nie odważę się stwierdzić przed samym sobą, że ten biznes umiera, to muszę przynajmniej powiedzieć, że minął mój czas świetnego prosperity.
- Jasne! Ciemne! Schłodzone! - mogę tak się drzeć bez końca. Niewiele to daje.
Co się zmieniło? Otóż wprowadzono do pociągów obowiązkowe rezerwacje miejsc. A pasażerowie, ci biedni ludzie, sobie po prostu z tym nie radzą.
Bo to nie takie łatwe.
- Myśmy pytały konduktora i twierdził, że miejscówki nie obowiązują!
- Obowiązują, myśmy też pytały!
- Panie, ale ja mam numer 23!
- Panie, co pan, na pewno?
- A nie, jednak mam 93!
- A wie pan, dobrze, że pan mówi, okazuje się, że usiadłem na pałę, a przecież na bilecie mam co innego... Ha! Też 93!
I tak stoją w tych przejściach, że przecisnąć się nie sposób.
Czasem nie zdążę obskoczyć nawet jednego wagonu, a już muszę wyskakiwać, bo pociąg rusza. Z plecaka nic mi nie ubywa; butelki dzwonią tak, jak dzwoniły.

Nie mam jednak żalu do tych wizjonerskich umysłów świata kolei, które wprowadził tę nowinkę technologiczną, nie przewidując jej społecznych i handlowych konsekwencji. Było to bowiem w dobrej wierze. A jak pouczał św. Augustyn, najważniejsze są intencje, a nie skutki naszych wyborów moralnych.
I zawsze o tym pamiętam, nawet gdy wyskakuje przez okno z rozpędzonego Pendolino - prosto w garnek swojej zupy, w której nic nie pływa.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

medytacja

Żeby wykonać to ćwiczenie, wystarczy dowolny pagórek, odrobina koncentracji i bystre spojrzenie.
Jeśli zmrużyć oczy, tam, gdzie zarysowuje się jakaś ścieżka, można dostrzec pędzącego pod górkę mężczyznę na czarnym rowerze. Ze zmęczenia ma on wystawiony język i przepocone bokobrody. Nie ma imienia, lecz posiada nieskończoną ilość sobowtórów, w czym tkwi wyjaśnienie, dlaczego można dostrzec go na niemal każdym ze wzgórz. Aby odróżnić prawdziwego cyklistę od fałszywego, wymagane jest ogromne skupienie.

Najstraszniejsze nie jest to, że człowiek ten nigdy nie posuwa się do przodu ani nie spada, pozostając zawieszonym w próżni, z bezradnie machającymi nogami, z językiem.
Najdziwniejsze, najstraszniejsze, najbardziej niepokojące jest to, że rower, jaki dosiada, nigdy nie posiada łańcucha.

czwartek, 13 sierpnia 2015

kilka prawd

Trzeba umieć żyć.
Wsiadać do dobrego tramwaju. Wiedzieć, kiedy wysiąść.
Być zdrowym. Pić dużo wody.
Znać położenie cienia.
Mieć ciekawe spostrzeżenia natury społecznej albo filozoficznej.
Jeść arbuzy.
Umieć liczyć. Nie przesadzać.
Czasem się gdzieś przejść.
Głaskać zwierzęta.
Pozdrawiać przechodniów.
Nie pić octu.

Tak to jest.

środa, 29 lipca 2015

przestroga

Przyjaciele zwierząt są narażeni na różne niebezpieczeństwa.
Wiadomo nie od dziś, że nieustannie ryzykują. Mogą paść ofiarą złośliwych dowcipów. Nierzadko przykrych w skutkach.
Dziś pod sklepem usłyszałem przerażającą historię z ust roztrzęsionego człowieka, bardzo wychudzonego: - Pewnego razu szedłem przez las i znalazłem indyka o niezwykłym upierzeniu, zacząłem więc się mu przypatrywać. Lecz indyk zaczął przypatrywać się mi i nagle odezwał się: - Weź mnie z sobą do domu!
Zabrałem indyka do mieszkania. Tam indyk powiedział: - Daj mi jeść! - i dałem mu kilka okruchów chleba. Wtedy powiedział: - Pić! - i dałem mu miskę wody. A gdy było późno, indyk zaczął wrzeszczeć: - Weź mnie z sobą do łóżka! - i zabrałem go do łóżka... Zaledwie się położyliśmy, ten indyk i ja, obok siebie, indyk przemienił się w młodego mężczyznę, a moja żona, która w tym momencie weszła do sypialni, nigdy nie uwierzyła w tę historię!

Przywołując tę opowieść nie chcę wzbudzać paniki, dalej róbmy swoje, dokarmiajmy wróble, głaszczmy koty i hodujmy psy, ale lepiej uważajmy, na litość boską, po prostu uważajmy.

wtorek, 24 marca 2015

wiedza

Przeglądam książkę popularnonaukową dla młodzieży z lat pięćdziesiątych. To komunistyczna summa wiedzy o kosmosie, wodorze, białku i celu historii; moja dziewczyna posiada takie tytuły w swoich frapujących zbiorach bibliotecznych.
Odkrywam szokującą informację w rozdziale poświęconym pochodzeniu człowieka: zdarza się, że niektóre dzieci rodzą się z "pokaźnym ogonkiem".
Pomyślcie o tym.
Dotknijcie swojej kości ogonowej - być może znajduje się tam ślad po wstydliwej operacji.
Może rodzice wam o tym nie powiedzieli. Nie powiedzą teraz, choćby naciskani. 
Nie wykluczone, że nawet lekarze wybrali dyskrecję, nie chcąc wyjawiać tej przerażającej tajemnicy.
Pomyślcie o tym.

sobota, 21 marca 2015

zmiany

Co u mnie? Najkrócej mówiąc: zmiany. Zmiany na lepsze.
Wszystko zaczęło się niewinnie i przypadkowo: parę dni temu było mi zimno, byłem akurat w pożyczonej bluzie i po prostu założyłem kaptur. 
Niedługo potem, jeszcze tego samego dnia, zauważyłem ze zdziwieniem, że mam go na sobie nawet wtedy, gdy siedzę w ciepłej bibliotece. Chyba czułem się w nim jakoś lepiej; w końcu też przestałem się temu dziwić.
Parę dni później znalazłem w szafie stary komplet dresowy, ortalionowy i markowy, o barwie wpadającej w oko. Przyznam, że nie mogłem okiełznać żądzy. Nałożyłem. I nie dość, że wyglądałem olśniewająco, to momentalnie poczułem, jakbym znalazł wreszcie coś, czego szukałem od dawna, jakbym odkrył swoja prywatną Atlantydę. Od tamtej pory, nie licząc nocy, nie rozstaję się z tym fatałaszkiem.
Włosy zaczęły mi przeszkadzać; przed lustrem wydałem się sobie śmieszny. "Czy tak wygląda mężczyzna?", spytałem sam siebie. Wreszcie wziąłem maszynkę, dziesięć minut i było po sprawie.
Poczułem, że chcę mieć zwierzątko. Kupiłem buldoga.
Zwolniłem mieszkanie. Po co mi? Zamieszkałem u rodziców.
Byłem wczoraj w urzędzie i pytałem, czy jest szansa na zasiłek. Gość za biurkiem kręcił nosem. Tak się jednak złożyło, że zdrętwiała mi ręką i straciłem nad nią panowanie. Grzmotnęła w stół. I choć wcale tak nie było, wyglądało, jakbym zrobił to celowo. Facet od razu rzucił się do ponownego przeglądu dokumentacji i już po paru sekundach rzekł pewnym głosem, że postara się coś załatwić. Kiedy się żegnaliśmy, zrobiło się jakieś zamieszanie, pojawiła się ochrona i nie było już jak odkręcić tej sprawy z tą ręką. Mówi się: trudno.
Nie kupuję fajek. Ludzie na ulicy sami częstują - wystarczy, że tylko spytam; budzę zaufanie do tego stopnia, że nie muszę używać jakichkolwiek formuł grzecznościowych.
Odkurzyłem też parę starych znajomości z podstawówki. Chłopaki zapraszają mnie na jakąś leśną zabawę w niedzielę, zabawę, która nazywa się "ustawka". Nie wiem do końca, o co chodzi, ale chyba się przejdę.

Krótko mówiąc, w ostatnich dniach zacząłem czuć, że się realizuję, że odkrywam siebie, że odkrywam swojego wewnętrznego boga, że moja jaźń rośnie jak biceps po dobrym białku. 
Jest dobrze.

sobota, 14 lutego 2015

przetrwam

Pewna epoka minęła, odeszła bezpowrotnie. Wielu się ode mnie odwróci. Przyjaciele w czarnych swetrach mi podziękują. Przyjaciółki poetki powiedzą, że się skończyłem. Bramkarze nie wpuszczą już do niektórych barów. Z bibliotek nie dostanę niektórych książek. Z księgarń będę po prostu wypraszany.
Bo zdradziłem o świcie.
Zacząłem biegać. Zacząłem uprawiać jogging.
Wszystko trwało całe piętnaście minut, piętnaście minut krystalicznie czystego szaleństwa w białych butach puma, czapeczce i rękawiczkach, piętnaście minut dramatycznej walki o utrzymanie postawy pionowej, walki, która była jednocześnie zdradą idei dekadenckiej, okrutnym sztyletowaniem w plecy wszystkich papierosowych lat.
A jednak przeszedłem przez to piekło i z pełną świadomością oczekuję tego, co dopiero nadejdzie - szykan, publicznych zniewag, ataków, wykluczeń.
Ale przetrwam to wszystko, przetrwam jak Nietzsche w Bazylei, jak Kołakowski w '68. Przetrwam.

środa, 11 lutego 2015

usłyszałem w radiu

Usłyszałem w radiu, iż pierwszy flecista Filharmonii Narodowej - aby utrzymać rodzinę i wiązać koniec z końcem - dorabia sobie jako taksówkarz.
Czy to nie jest cudowne?
Jak najwięcej takich wiadomości z kraju!
Wiadomości tego rodzaju mają rzadką siłę pobudzającą, inspirującą i zachęcającą do twórczego działania - są czymś jak poranny prysznic, czymś jak życzliwy policzek od narzeczonej po rubasznym dowcipie.
To wręcz fantastyczne, że przyszło nam żyć w świecie tak urozmaiconym, gdzie nikt nie musi przez cały czas trwać przy jednej etykietce, nikt nie jest zaszufladkowany, zdefiniowany jak jakaś martwa rzecz! Każdy może robić wszystko: doktoranci mogą wesoluchno pompować szambo, literaci niczym koty mogą rozleniwiać się na taborecikach przy supermarketowej kasie, ministrowie kultury bez przeszkód mogą być jednocześnie rzeźnikami - nic nikogo nie ogranicza!
Wszystko jest możliwe, nieskończone, wszystko jest magiczne.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

pamięć

Nie bez pewnego wzruszenia, odkrywam swoje stare pamiętniki.
Masa wspomnień wydobytych z zakurzonego kartonu. Każdy zapisek to rasowy wyciskacz łez. Widzę, że zapisywałem każde ze swoich najintymniejszych i najgłębszych przeżyć. Z zapałem notowałem również ważne wydarzenia epoki, którym przyglądałem się z ukrycia.

27 stycznia 2009:
"W sklepie za przystankiem kg marchewki 1.50 zł."

Albo 12 Luty 2010:
"Czosnek 90 gr. za sztukę".

Tutaj jest już trochę dramatycznie, marzec (nie wymieniono dnia) 2012 :
(niemal nieczytelne pismo)
"Nawaliło mi ogrzewanie".

A to już naprawdę poruszające - 10-11 Kwiecień 2012:
"Śniło mi się, że mam ubezpieczenie".

Ach, stare dobre czasy!
Choć z drugiej strony nic się nie zmieniło.

środa, 21 stycznia 2015

paniczne radio


Na skutek codziennego roztargnienia, spacerując po mieszkaniu, zmierzając od nieokreślonego punktu A do nieznanego punktu B, włączyłem wczoraj o pełnej godzinie radio, serwis informacyjny. Był to błąd.
Natychmiast zostałem zaatakowany tradycyjnym zestawem apokaliptycznych wieści ze świata.

O godzinie dziewiątej rano na Krakowskim Przedmieściu pan w meloniku, wychodząc z autobusu miejskiego, wpadł na panią w kapeluszu słomkowym, przeprosili się i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia; co najmniej do godziny dwunastej wyznawali sobie miłość, rzucali kwiatami w niebo oraz rozentuzjazmowanych przechodniów, ciągle tańcząc i recytując wiersze Pabla Nerudy.

O godzinie jedenastej w poznańskim Parku Wilsona kilkuletni chłopiec zaobserwował przepoczwarzającą się larwę; pierwszy raz w życiu ujrzał rodzącego się motyla, dzięki czemu przestał bać się śmierci.

O godzinie czternastej sześćdziesięcioletnia mieszkanka Torunia zapadła w poobiednią drzemkę. Przyśnił się jej syn zmarły w wypadku samochodowym; syn zapewnił, że u niego wszystko gra i że "mama nie powinna się już więcej martwić"; mieszkanka Torunia obudziła się ok. godz. piętnastej z uczuciem nieskończonej ulgi i szczęścia; zapatrzyła sobie herbatę i zjadła herbatnika.

O godzinie szesnastej w Puszczy Białowieskiej medytujący od dwudziestu lat jogin-amator, pochodzenia ukraińskiego, dostąpił oświecenia, któremu towarzyszyła epifaniczna wizja Tronu Boga.

Dziś pogoda w całym kraju olśniewająca...


Wycieńczony i przerażony szaleństwem tego świata, resztkami sił doczłapałem się do ściany i wyłączyłem radio, po czym zemdlałem. To mój definitywny koniec z serwisami informacyjnymi.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

trudne początki

Drodzy Czytelnicy, 
piszę do Was bezpośrednio z Anus Mundi

Nie wiem, kim jesteście.
To prawdopodobne, że jesteście przyszłym pokoleniem historyków specjalizujących się w upadku cywilizacji łacińskiej. Albo studentami, doktorantami psychologii zbierającymi dokumentacje do prac dyplomowych poświęconych zdegenerowanym formom narcyzmu; nic tutaj nie jest wykluczone.

Jeśli chodzi o mnie samego, to te wpisy są czymś w rodzaju listów, które wkładam w opróżnione flakoniki perfum tak, aby następnie wrzucić je do muszli klozetowej; trzeba wiedzieć, że śmieję się do rozpuku za każdym razem, gdy spuszczam wodę. 

Nie ukrywam, że piszę w stanie pewnego podekscytowania i pobudzenia intelektualnego. Powodem fakt następujący: wyszedłem z domu po raz pierwszy od tygodnia. 
Trwało to może dwadzieścia minut, ale zobaczyłem, co było do zobaczenia. 

Widziałem ludzi śmiejących się i płaczących, idących prosto i kulejących, młodzież i starców, paru drobnomieszczan i jednego schizofrenika, widziałem kuśtykające budynki, plujące w siebie tynkiem, słońce w wyśmienitym humorze, psie odchody, atakujące mnie od dołu, i ptasie, szturmujące od góry, widziałem supermarket funkcjonujący jako tawerna dla licealistów: nawet gdybym sam chciał usiąść na tamtejszym parapecie, by napić się białego bordeaux, nie byłoby miejsca. Wreszcie była również na ulicy mała małolata, która zdawała się dostrzec we mnie jakieś widmo bądź miała rentgena w oczach i dostrzegła, że nie mam kości, co na jedno wychodzi i w równym stopniu wywołuje zdumienie; nic nie jest wykluczone. 
Krótko mówiąc, widziałem wszystko to, co można odnaleźć w tzw. prozie psychologicznej.
Słyszę teraz, jak w umyśle rośnie pytanie: czy nie lepiej jednak czytać w łóżku, niż gdziekolwiek wychodzić? Aż puchnie cała głowa.